Pierwszy wpis powstaje w momencie, kiedy 1/3 utworu jest już właściwie gotowa, więc będzie to podsumowanie całego czasu od początku pisania. Czyli trudno powiedzieć od kiedy. Pierwsza rozmowa o tej kompozycji miała miejsce w okolicy premiery DRACH dramma per musica, w październiku 2019. Filip Berkowicz zasugerował nam (Szczepanowi Twardochowi i mnie) żeby od razu pomyśleć o kolejnym przedsięwzięciu, czemu by nie na przyszłoroczną (czyli tegoroczną) edycję Auksodrone, a my temat chętnie podjęliśmy. Od początku było jasne, że tym razem będzie to coś całkiem nowego, nie na podstawie istniejącej książki. Dość szybko zaczęliśmy rozmawiać o morzu jako temacie, w którym obaj mamy jakieś doświadczenia, a który tekstowo i muzycznie ma duży potencjał. Na tym więc stanęło. Potem przez jakiś czas nic się nie działo. W okolicach końca roku 2019 spotkaliśmy się ze Szczepanem, żeby pomówić o pomysłach i możliwościach. A nieco ponad miesiąc temu dostałem tekst. Ale muzyka zaczęła powstawać wcześniej. W gruncie rzeczy o wiele wcześniej, bo jest to utwór głęboko zanurzony we wspomnianych morskich doświadczeniach. Jakoś z nich wypływający.

A więc krótko o tychże. Nie są rozległe, ale bywały intensywne. Należą już raczej do przeszłości, ale stanowią ważny rozdział. Otóż w nazwijmy to wczesnej dorosłości, dzięki wspaniałomyślności kilku przyjaciół tolerujących moją obecność na pokładzie w charakterze ruchomego balastu, wziąłem udział w kilku morskich rejsach jachtami żaglowymi. Pierwszy z Norwegii do Szkocji w roku 2001, drugi z Polski na Bornholm w roku 2003, trzeci z Norwegii na Spitsbergen w roku 2004 i czwarty, ostatni, z Polski na Islandię w roku 2006. Przez pewien czas nie mogłem przestać o morzu myśleć, miałem ochotę na nie wracać, miałem poczucie, że znajduję tam ważne odpowiedzi na ważne pytania. O sens świata i sens życia, wręcz. Gdybym miał to wyjaśnić bliżej, powiedziałbym, że morze i pływanie po nim wydawały mi się (i właściwie nadal wydają) wyjątkowo pojemną i pouczającą metaforą życia, w niemal każdym jego aspekcie. Myślę o celu i nawigowaniu, o kwestii swobody i wolności w zderzeniu z nieprzewidywalnością, o problemie współistnienia z innymi, o chęci do życia i strachu przed śmiercią, o odpowiedzialności, świadomości, szczerości, dumie, pokorze itp. itd. Ale nie dodam nic wartego uwagi do Melvilla i Conrada. Mogę tylko stwierdzić, że przez jakiś czas miałem ochotę oraz możliwość doznawać tego na własnej skórze, co nie pozostało bez wpływu na to kim jestem.

Co istotne w niniejszym kontekście, te morskie przygody zbiegły się mniej więcej w czasie z początkiem bardziej świadomych przygód kompozytorskich i wpływ dotyczy również tej sfery. W jaki sposób? Na przykład: morze jest rytmiczne. Z bliska jest chaosem, ale wraz z wzrostem skali ujawniają się kolejne warstwy pulsów. Jest puls zmarszczek na wodzie, jest puls fal lokalnych, jest puls fal oceanicznych i puls pływów. Każdy z tych pulsów jest dostrzegalny i odczuwalny w ciele. Każdemu z nich można się poddać, zestroić z nim albo z nim (beznadziejnie) walczyć. Co z tym związane, morze jest też, w pewnym sensie, harmoniczne. Pulsy tworzą interwały. Konsonanse i dysonanse, raczej nietemperowane. Lubię o tym myśleć jak o naturalnej harmonii, która w całości jest kakofiniczna, ale skupiając uwagę na różnych zakresach można wyodrębnić akordy. Tworzą one stałe tło, jakby zabarwienie rzeczywistości. Powiedziałbym, że morze ma też swoje melodie, ale to chyba byłoby trudniej uzasadnić. Powiedzmy, że te wszystkie pulsy, interwały i akordy, przez swoją stałość i uporczywość, powodują pojawianie się zapętlonych motywów melodycznych. Zdarzyło się parę razy, że próbowałem to wszystko zaprząc w proces pisania utworu. Ściśle, myślę, że zdarzyło się i zdarza wielokrotnie, ale parę razy świadomie i celowo. Z różnym skutkiem. Najwcześniej w Wyspie wichrów i mgieł – rodzaju poematu symfonicznego z chórem, pisanego na koniec katowickich studiów. Niedługo potem w Fiddler’s Green and White Savannas Never More, właściwie minipoemacie kameralno-symfonicznym, z chórem męskim, pisanym tuż po i bardzo a propos ostatniej wyprawy na Islandę. A potem jeszcze w Night Transit, gdzie podróż nocna obejmuje też opcję morską i w Space Opera, gdzie analogia podróży kosmicznej do wyprawy morskiej była mi bardzo po drodze. Ale, jak już powiedziałem, wydaje mi się, że te około-morskie koncepcje są w tle częściej, może zawsze.

Tak czy inaczej, teraz są w tle z pewnością. SYRENA melodramma aeterna będzie kolejnym po DRACHU kameralnym dramatem muzycznym. Bez (konieczności) akcji scenicznej i scenografii, ale z dramaturgią. W trzech częściach, bo tak założył to Filip, mimo protestów i krytyk po DRACHU. Szanuję ten jego upór, nawiasem mówiąc. Pomysł premiery w trzech odsłonach, przez trzy kolejne wieczory ma swoje wady, ale ma też swój sens. W gruncie rzeczy jest to forma serialu – dziś w awangardzie. Na pewno da się to zrealizować tak, żeby działało. W jakiejś mierze moja w tym głowa. Wracając do SYRENY, punktem wyjścia był oczywiście tekst. Teraz go nie ujawnię. Jest jeszcze w „fazie płynnej”, jego ostateczny kształt jeszcze się rodzi. Ale z grubsza go przybliżę. Mieliśmy nie całkowitą, ale pewną dowolność w doborze rodzajów i liczby głosów, co dla libretta musi być założeniem wstępnym. Jedyne co było jasne, to że nie może to być forma wielkoobsadowa. Rozważaliśmy możliwości od duetu po kwartet. Ostatecznie jest tercet głosów wysokich: sopran, mezzosopran i kontratenor. Postaci: Kobieta, Mężczyzna i Syrena. Kolejne części są rozmowami, najpierw Mężczyzny z Syreną, potem Kobiety z Syreną, wreszcie Kobiety z Mężczyzną. Najważniejsze pytanie, które trzeba sobie tu zadać, jak mi się zdaje, to: kim jest Syrena? Otóż Syrena jest odbiciem w lustrze wody. Niewyraźnym. Jest prawdziwym, ale niejasnym „ja”, pozornie zewnętrznym. Śpiew Syreny jest wołaniem przeznaczenia. Kuszącego, przerażającego.

Początek utworu, pierwsza kwestia Syreny:
 
„Jest taka pieśń, którą śpiewam, gdy ludzie mnie zwiążą,
bo gdy zaśpiewam ową pieśń, więzy pękają.
Jest taka pieśń, straszna pieśń, która przydaje się ludziom,
bo gdy zaśpiewam ową pieśń, znika nienawiść.
Znam pieśń, którą uśmierzam wiatry, kiedy nadchodzi sztorm.”

Tyle na początek. Za tydzień, najpewniej, więcej o skończonej części pierwszej.