Utwór wkracza w szczególną fazę, kiedy wszystko dookoła zaczyna się wydawać na różne sposoby znaczące. Jadąc do i z Gdańska obejrzałem dokument o Michaelu Jordanie „Ostatni taniec”. Niezły, z nieoczywistą, angażującą chronologią, dużą liczbą „gadających głów” wchodzących w ciekawy meta-polilog oraz niebanalną, ukrytą tezą, że bohater tytułowy to w gruncie rzeczy postać mityczna (z kategorii podniebnych herosów, czasem dolatujących celu, kiedy indziej spadających do morza). Koszykówka nie interesowała mnie nigdy w najmniejszym stopniu. Wręcz aktywnie jej unikałem, prawdę mówiąc nie pojmowałem i do dziś nie pojmuję wszystkich zasad. Od kiedy mogę, czyli właściwie od końca szkoły podstawowej (1994), nie myślę o koszykówce nigdy i wcale, bez żalu. W międzyczasie zupełnie zapomniałem jak ważną częścią życia była w latach 80 i 90. Wielu z podstawówkowych kolegów żyło mitem na całego, nie tylko grając, ale też próbując na różne sposoby wcielić się w bohaterów. Jordan, Pippen, Magic, Malone, O’Neal, były jak zaklęcia, których magia na mnie nie działała, ale trudno było nie dostrzec ich potęgi.

Oglądanie filmu o M.J. i jego kolegach było jak powrót do nie swojego dzieciństwa. Poddawszy się na chwilę magii, jakbym odkrył swoją genealogię z równoległego wszechświata, w którym fanatyczna fascynacja koszykówką byłaby dla mnie możliwa. Jakbym ożywił nagle intensywne, ale niewłasne wspomnienia i na moment się z nimi utożsamił. Mam wrażenie, że dokładnie w ten sposób lemowska Dziewczyna-Modliszka-Maszyna przeżywa swoje zaimplementowane wspomnienia – z trzech różnych dzieciństw (Duenna, Angelita, Tlenix). Wspomnienia są sprzeczne, z różnych czasów i miejsc. Odczuwane w sobie, ale jakby nie-swoje. Aktualna tożsamość wynika z nich, ale niespójnie i niejednoznacznie, co przysparza maszynie cierpienia. Fascynujący temat u Lema, dziś coraz bardziej aktualny – jak „sztuczne życie” (pomijając problematyczną kwestię sztuczności) będzie odczuwało swoją tożsamość. Czy w ogóle. Jak ma się nasza tożsamość zorientowana wokół indywidualnie odczutego „ja” to innych możliwości. Jakie są możliwości porozumienia różnie odczutych tożsamości. Itd.

Drugi aspekt fenomenu p.t. Michael Jordan, który tu dla mnie silnie rezonuje, to cielesność. Działający na wyobraźnię M.J. to przede wszystkim jego ciało o niemal nadludzkich możliwościach, działające na peryferiach grawitacji i motoryki. Piękno jego ruchów, ściśle połączone z celowością i skutecznością. Maszyna w „Masce”, już jako modliszka, zanim ruszy w pogoń kontempluje przez dłuższą chwilę cielesny potencjał swojego nowego wcielenia. Odczuwa przyjemność w sile i ruchach – jako „motywator” do podjęcia celowego działania. Ma fizjologiczną potrzebę pogoni i intensywne przeczucie spełnienia – zwieńczenia pogoni śmiercionośnym aktem. Tak jak każde zwierzę zaprojektowane jest do prokreacji, tak ona do destrukcji. Kolejne wielkie pytanie (postawione w „Masce”, odnoszące się do życia w ogóle), czy świadomość jest elementem zbędnym – „błędem” ewolucji, czy jednak niezbędnym, ale służącym naczelnemu celowi (prokreacji/destrukcji), czy może nadprzyrodzonym czynnikiem pozwalającym wyjść poza program ciała i czy na tym polega etyka?

Aspekt trzeci to (znowu) kwestia wolności i przypadku w pewnych ramach. Punkty graniczne gry są ściśle określone: liczba graczy, ich początkowa pozycja w pewnej przestrzeni oraz cel końcowy, piłka w koszu. Wszystko co pomiędzy, ruchy graczy i tor piłki, mimo ścisłych zasad (jakkolwiek dla mnie zagadkowych) jest w zasadzie nieprzewidywalne. Sens gry zawiera się w tej nieprzewidywalności. Co ciekawe, koniec jest jasny. Owszem, nie wiadomo kto wygra, ale opcje są tylko dwie. Gdyby chodziło tylko o to, sam mecz nie byłby aż tak interesujący, mam wrażenie. Tu nie chodzi o rozciągnięty w czasie suspens (chociaż częściowo pewnie też), tylko przede wszystkim o obserwację realizującej się na bieżąco chaotycznej trajektorii. Stopniowego eliminowania nieskończonej liczby możliwości. Nawet kiedy zna się wynik, przy oglądaniu meczu kolejne razy, to ciągle działa.

Koniec historii w „Masce” jest nieubłagany. Wydaje się do uniknięcia, ale okazuje się, że to tylko złudzenia. Jaki jest sens tego wszystkiego co pomiędzy? Trudno nie odnieść tego kłopotliwego pytania do całej reszty, nawiasem mówiąc. Właściwie już wiemy co stanie się z Wszechświatem. W długiej, ale określonej perspektywie wszystko zniknie. Będzie się stopniowo rozrzedzać i ochładzać, aż rozmyje się do cna. Co robić w międzyczasie i czy w całej tej perspektywie jest w ogóle miejsce na swobodę działania? Może oglądanie przebiegu gier (i samo granie) jest tak atrakcyjne nie dlatego, że daje możliwość obserwowania nieprzewidywalnego, tylko raczej dlatego, że na chwilę odciąga uwagę od faktu, że wszystko, absolutnie wszystko już wiadomo i nic nie ma na to żadnego wpływu.

Partytura rozpoczęta. Na razie zasadniczo – onieśmielająco – pusta.