Baśń jest o sercu. O sercu, którego nie ma. Które podobno bywało, kiedyś, dawno, ale albo zaginęło, albo obumarło, albo zostało przez kogoś zabrane, lub komuś oddane. Zwiędłe, pożarte, zmarnowane. Nie ma go, w każdym razie, za to jest po nim rana – ziejąca po lewej stronie. A jest potrzebne. Nie niezbędne – świat bez serca nadal się kręci, co samo w sobie jest ciekawym i jakoś niepokojącym elementem tej opowieści – ale potrzebne, żeby pewne przedsięwzięcia się udały. Niekoniecznie wyłącznie dobre przedsięwzięcia, również całkiem podłe, ale w każdym razie takie, które wymagają doniosłych przemian.

Z drugiej strony zdobyć serce niekoniecznie jest trudno. Przede wszystkim jest ono przyrodzone, więc miało się je a priori. Można było nim dysponować, pielęgnować je i prowadzić nim swego rodzaju handel wymienny. Ale łatwo było je zlekceważyć i przeoczyć moment, w którym się je traciło. A zdobyć je na powrót jest już znacznie trudniej. Trzeba się nabiedzić, nabrudzić, nanurzać w odchodach i zwłokach; nazbierać zasług i przejść na drugą, ciemną stronę. A nawet wtedy nie ma gwarancji, ani że się serce zdobędzie, ani że się z nim uda powrócić na stronę właściwą. Więc bieda z tym sercem, krótko mówiąc.

Usłyszałem gdzieś niedawno, że granica między dobrem i złem przebiega w sercu. Nie w jakimś wyabstrahowanym, symbolicznym sercu świata, Boga, boga, bogów, czy jak tam kto woli, tylko w każdym sercu każdego człowieka. Nie zachwyciła mnie ta myśl w pierwszej chwili, prawdę mówiąc. Wydała mi się miałka, nazbyt zbożna, drażniąca po prostu w swojej bezsporności z jednej strony, jeśli sobie pozwolić na metaforyczno-symboliczne uwrażliwienie, ale przecież trywialności zupełnej z drugiej. Ale nie daje mi jakoś spokoju. W kontekście Baśni ale też i chyba bardziej historii życia na tej tu planecie, która to historia mierzy się znowu (powinna zawsze, ale łatwo i miło się o tym zapomina) z nie bardzo realną może, ale jednak bardziej niż tydzień temu wyobrażalną wizją własnego końca. Jesteśmy dziś wszyscy Ukraińcami i/ale jesteśmy też wszyscy, dziś i zawsze, Rosjanami.

Tymczasem Baśni przybywa, wreszcie odrobinę szybciej i łatwiej. Ciągle waham się w kwestii detali obsadowych, ale już coraz, coraz mniej. Obraz całości powoli się utrwala, przebiegam go wielokrotnie w całości tam i z powrotem i dostrzegam coraz liczniejsze szczegóły. Za to w Leśmianie przestój.

A w najbliższą sobotę Baczyński w wersji z orkiestrą ma zabrzmieć w Gdańsku. Niestety daleko bardziej a propos, niż można było zakładać. O ludzie.