Trzy
Ruszyłem. Mam początek, już raczej tak zostanie. Trzy eksplozje akordu złożonego z H-dur i cis-moll rozdzielonych kwintowo-trytonową przestrzenią:
...i trzy nieco zmienione pod względem umiejscowienia szesnastki wersje przytoczonego ostatnio motywu jako wstęp do pierwszego pojawienia się śpiewu.
Wszystko przenika na różne sposoby troistość. W „Masce” to ważna figura. „Trzeciego dnia wzięłam się nareszcie do wykrycia, kim jestem”, „w trzecim dniu wzeszło słońce”, „był to trzeci już z kolei początek”, „obiegłam po trzykroć komnatę”, trzy alternatywne tożsamości-byty dziecięce w pamięci dziewczyny-maszyny. Jak wiadomo, różne symboliki liczby trzy przenikają całą kulturę. Religię, sztukę, mądrości ludowe. Mam wrażenie, że Lem za pomocą trójki coś tu koduje, ale nie potrafię znaleźć klucza. Nie muszę. Wystarczy mi to niejasne przeczucie. Trójfazowość zresztą dyktuje mi muzyczną ewolucję bardzo często. Ekspozycja, rozwój, zarówno na poziomie motywu, jak i całej formy są dla mnie najbardziej atrakcyjne w ujęciu potrójnym. Pojawienie się czegoś raz jest niezobowiązujące. Może mieć znaczenie, ale nie musi, nie domaga się kontynuacji. Nie wytwarza inercji. Pozwala na beznapięciową kontemplację. Pojawienie się tego po raz drugi ma już większy ciężar. Nie uchodzi uwadze. Ale daje proste możliwości: poprzestania, zamknięcia się w symetrycznej formie, albo kontynuacji przez repetycję. Wdech – wydech. Dzień – noc. Wiosna/lato – jesień/zima. Zaistnienie po raz trzeci jest już zdarzeniem doniosłym. Asymetrycznym, niedomkniętym, domagającym się jakiegoś szczególnego uzasadnienia. Nie ma żadnej oczywistej drogi kontynuacji, ale jej brak jest jak czarna dziura. Powiedziałbym, że samo istnienie jest w charakterze dwoiste, a rodzenie się i rozwój mają dynamikę troistości.
Chodzi mi też po głowie forma średniowiecznego tańca Estampie. Archaiczny. Instrumentalny albo wokalno-instrumentalny. Towarzyszący zabawie sfer wyższych. Żywy, nieco dziki, podszyty erotyką, na trzy. Pojawi się tu na pewno.