Stawałam się chłopcem coraz bardziej. Zmieniałam się na różne sposoby, z których część rozumiałam, a inne pozostawały dla mnie tajemnicą. Niektórych zmian wcale nie dostrzegałam kiedy zachodziły stopniowo, tylko dopiero po jakimś czasie, kiedy były już dokonane. Wszystkie wydawały się niezależne od mojej woli. Nie potrafiłam ich zatrzymać. 

 

Mogłabym, być może, przerwać cały proces, wyskoczyć z nowego ciała i wrócić do poprzedniego, ale nie było możliwe wyjście z siebie częściowe, albo tylko na chwilę. Czasami miałam wrażenie, że przeobraziłam się już całkowicie i nieodwracalnie. Wpadałam wtedy w rozpacz. Ale potem odnajdywałam w sobie jednak jeszcze jakiś cień, czy odblask prawdziwej siebie, na którym skupiałam całą uwagę i starałam się pielęgnować go by nie znikł, najdłużej jak się dało. 

 

Zmieniało się nie tylko ciało, ale i wszystkie jego zmysły. Większość przygasła, niektóre zanikły. Nie widziałam połowy tego, co wcześniej. Zapachy straciły wyrazistość. Dotyk stał się ledwie suchą informacją. Wyostrzył się tylko słuch. Słyszałam wyraźniej i więcej. Słyszałam szepty, szelesty, szmery i wszystkie ich kolory. 

 

Zmienił się i umysł. Stępił się. Spowolniał. Moje myśli stały się prostsze. Cięższe i mniej liczne. Często wolałam nie myśleć wcale, niż toczyć donikąd te bezkształtne głazy.