Historia nowotestamentowa przedstawia obraz pewnego optimum. Obraz ten jest poruszający, jak mi się zdaje, nie dlatego, że pokazuje upragniony, ale niedościgniony ideał, tylko dlatego, że optimum jest realne i w każdej chwili możliwe do zrealizowania. Każdy kolejny krok ma swoje optymalne parametry, powiedzmy kierunek i energię. A kolejne kroki optymalne układają się ładnie i czysto w najlepszy możliwy kurs. Kłopot i paradoks polegają na tym, że optimum realizuje się bezwiednie. Tak jak bezwiednie doskonale realizuje się, bo ja wiem, Wszechświat. Natomiast kroki poddane refleksji stają się chwiejne a kurs ulega aberracjom. Przy czym bezwiedność nie jest w żadnym wypadku bezmyślnością; kroki oraz kursy w samym myśleniu też mają swoje optima. Także homo sapiens sapiens ma z definicji wielokrotny problem.

Jakimś kluczem do tej bezwiedności musi być coś, przy czym upierają się chyba wszystkie religie i filozofie dobrego życia, a czym jest uznanie nierealności, albo przynajmniej nieistotności tzw. ego. Ale tutaj tak łatwo o irytujące i kompletnie mijające się z celem nonsensy, że nawet nie próbuję pojąć o co mogłoby chodzić. No, może odrobinę próbuję, ale wycofuję się prędko mając poczucie, że moje wysiłki przypominają pierwsze próby lotnicze skupiające się na ruchu skrzydeł i śmigieł, zamiast ich kształcie.

W każdym razie obraz Boga (boga/bogów – stwórcy/strażnika/pasterza/sędziego itd.) stanowi chyba ekstrapolację skomplikowanej i wymykającej się rozumieniu sytuacji, w której się znajdujemy, a w której nasuwa się celowość wszystkiego, daje się wyraźnie przeczuć maksymalna właściwość i adekwatność, doskonała i pełna, bezwiedna świadomość, a jednocześnie boleśnie realne są własne: nieadekwatność, niewłaściwość i pogubienie. Chwilami, z oporami przestaje wydawać mi się, że patrzenie w ten obraz to koniecznie ucieczka od rzeczywistości, a wręcz przeciwnie, raczej za rzeczywistością, choćby beznadziejna pogoń.

Z kolei udane dzieła sztuki też stanowią (prawie) optymalne konstrukcje realizujące potencjał wybranych (dowolnych) środków. A dodatkowo poruszające są dlatego, że pozwalają odczuć drogę jaką musieli przebyć ich nieadekwatni i niewłaściwi twórcy zmagający się z oporem jaki stawia, z jakichś powodów, materia poddana refleksji. Zresztą wszystkie udane wyczyny w jakiej bądź dziedzinie, w tzw. czasie realnym, podjęte przez kogoś, zawsze jakimś kosztem, będąc cieniami okupionego nie dającym się odzyskać czasem optimum, są wzruszające. Wektory w chaosie.

Dopada mnie czasem krótki, bardzo, bardzo krótki przebłysk poczucia zrozumienia albo może lepiej poznania jakiejś wielkiej prawdy. Oczywiście mówiąc o tym porywam się z żałosną motyką nawet nie na słońce, tylko na co najmniej czarną dziurę w środku galaktyki. Ale obraz żałosnej postaci z żałosną motyką też mnie wzrusza. Postaci z motykami to moi przodkowie.

Orkiestrowa wersja Baczyńskiego gotowa. Chyba ładnie wyszło. Możliwe, że w pierwszym kwartale 2022 gdzieś zabrzmi.

Tymczasem, również w pierwszym kwartale, zapinam pasy. Pobawię się po raz pierwszy w pisanie dwóch rzeczy równolegle. Jedna świetna koleżanka mówiła mi, że to możliwe. Rzecz pierwsza: „Baśń o wężowym sercu”. Radek Rak napisał libretto, zabieram się. A rzecz druga: pieśni do słów tym razem Leśmiana. Znów Tomek Konieczny i Lech Napierała. Prawie mam wybór wierszy i również się zabieram. Więcej niebawem.