Moja relacja z fortepianem jest długa i kręta. Mam w pamięci jakąś wczesną scenerię z salonem z wielkimi przeszklonymi drzwiami do ogrodu i fortepianem na środku oraz mną grającym coś na tym fortepianie ku zachwytowi jakichś starszych pań. Przy czym moja rodzina obok salonów z fortepianami w domach z ogrodami raczej nie stała, więc nie wiem, co to za sceneria. Może mi się przyśniło, albo raczej widziałem w jakimś filmie i zasymilowałem. Wspomnieniem kolejnym, już raczej prawdziwym, jest czerwony fortepian zabawkowy, na którym nauczyłem się w wieku lat pięciu wykonywać jednorącz Przybieżeli do Betlejem (ściśle tylko motyw czołowy, jednym palcem). Bez niczyich specjalnych zachwytów. Nieco później, na fali fascynacji ojca-inżyniera elektronika wynalazkami myśli technicznej (oraz zamiłowania do gatunków około rockowych) w domu stanął syntezator Unitra Eltronic 109. Był to instrument (też częściowo czerwony) posiadający klawiaturę o pełnowymiarowych klawiszach w pięciu oktawach (częściowo czarno-białą, a częściowo odwrotnie) oraz sporą liczbą przycisków i pokręteł służących do modyfikowania barwy dźwięku. Spędziłem przy tym instrumencie wiele czasu. Klawisze interesowały mnie umiarkowanie, wyłącznie jako narzędzie do wydobycia długich, pojedynczych dźwięków, względnie interwałów; uwagę skupiałem głównie na pokrętłach i przyciskach. Następnie przesiadłem się do pianina (nie pamiętam producenta), którego obecność w domu była rezultatem równoległej pasji ojca – do starych mebli. Tu odkryłem zalety samych klawiszy. Przede wszystkim w wymiarze repetycji – pojedynczych dźwięków, interwałów tercji i kwinty a w końcu akordów dur-moll. Po jakimś czasie do repetycji dodałem też figurację. Dostrzeżono ten progres, zinterpretowano go jako talent i postanowiono dać mu szansę. Do formalnej edukacji zniechęciła mnie jedna starsza pani, pedagog tzw. ogniska muzycznego. Błyskawicznie, za to na długo. Grałem więc dalej samodzielnie swoje repetycje i figuracje, czego apogeum stanowiła stworzona u progu nastoletniości konstrukcja nosząca znamiona zamkniętej formy, w a-moll, sumująca te doświadczenia. Potem bywało różnie. Czasem coś chciałem, czasem coś musiałem, ale do tego szczytu już nigdy się nie zbliżyłem.

 

Concerto per mezzo wszedł w fazę kulminacji części szybkiej, już razem z orkiestrą.