Na dnie Pudła leży Kotek. Dostałem go w prezencie od pani pracującej w księgarni na ul. Zwycięstwa w Gliwicach. Byłem tam z mamą w latach przedszkolnych, czy raczej nawet przedprzedszkolnych; musiało to być nie później niż w roku 1985. Mama gawędziła z panią, a ja stałem z boku i się gapiłem. Uwagę moją pochłaniał charakterystyczny sposób mówienia pani – powolny, z akcentowaniem spółgłosek. Cedziła słowa w dziwnym, robotycznym nieco rytmie. Z miną, jakby myślała o czymś innym, patrząc trochę w bok. Jaki grzeczny chłopiec – zauważyła pani – chcesz kotka? Nie odpowiedziałem, gapiłem się dalej. Dostałem kotka, którego nazwałem Kotkiem. 

 

Przez długi czas spałem z nim. Trzymałem go za szyję i gryzłem jego ogon, czasem ucho. Pamiętam dokładnie smak – gorzkawy. Przez jakiś czas chciałem udawać, że jest moim przyjacielem, że mogę do niego mówić, coś mu tłumaczyć. Próbowałem nadać mu lepsze imię, na przykład Marek. Ale nie byłem przekonany, że to dobry pomysł i dałem spokój. Nasza relacja pozostała wyłącznie fizyczna.

 

Lata później Kotka znalazł pies Hałas. Rzucił się na niego i jął rozszarpywać. Odgryzł mu ogon, wygryzł oczy. Ja rzuciłem się na Hałasa i był to jeden z tych niewielu razy, kiedy musiał uznać moją obecność, a nawet wyższość. Jedną ręką chwyciłem go za kark a drugą za pysk i ściskałem sycząc – puszczaj. Ucieszył się, wesoło warcząc wyrywał się co sił z Kotkiem w zębach. Ale w końcu dostrzegł moją powagę i wypuścił Kotka. Patrzył ze zdumieniem i pewnym wręcz uznaniem. Przez chwilę chciałem Kotka reperować, zszywać, opatrywać i tak dalej. Ale uznałem, że każdy musi nosić swoje blizny.

 

Tekst Rzeczy gotowy. Dyskutowaliśmy jeszcze chwilę o finale. Marcin wymyślił figurę odsyłającą do pewnych starych szlagierów i unaoczniającą proces dezintegracji pamięci. Pojawiała się ta figura dwa razy w tekście, doskonale go kończąc, ale wcześniej występując zbyt blisko tego końca. Chciałem ją stamtąd wyrzucić, ale Marcin zaproponował inne, lepsze rozwiązanie. Teraz już muzyka.