Ostatniego dnia pobytu w Szkocji spotkałem stado młodych, czarnych byków. Biegali po dużej łące. Kiedy podszedłem do bramki w ogrodzeniu, oni też się zbiegli i bardzo ciekawie patrzyli. Przepychali się, sapiąc cicho. Byli płochliwi, kiedy wyciągałem rękę cofali się szybko, ale zaraz wracali. Byli jak wielogłowy smok. Stałem długo, jak przed lustrem, ale poszedłem w końcu dalej, a oni patrzyli za mną aż znikłem.

 

Grupa znajomych dzieci lubi grę w „byka”. Osoba wylosowana na „byka” ma za zadanie złapać kogoś z pozostałych. Złapać można tylko kogoś, kto ma kontakt z ziemią, więc przed złapaniem można się chronić wskakując na różne obiekty. Złapany staje się „bykiem”. Gra za każdym razem bardzo prędko prowadzi do impasu i/lub konfliktu. Uciekający zbyt długo siedzą bez ruchu na obiektach, „bykiem” drogą oczywistej selekcji staje się zaraz osoba biegająca najwolniej, czyli najczęściej najmłodsza, która po chwili odmawia kontynuowania bycia „bykiem”. Niemniej, ilekroć się spotkają, gra natychmiast się zaczyna.

 

Nie mogę spać. Być może mam za dużo w planach. Ale nie takie bywają spiętrzenia, powoli kształtuję plan generalny, o czym więcej kolejnymi razami, zapewne.