Kilka razy ojciec został wezwany do wojska. Owiane były te wyjazdy atmosferą jakiegoś wielkiego znoju i upokorzenia. Niewiele z tego rozumiałem. Wiedziałem, że jedzie daleko, że długo go nie będzie i że nikomu się to nie podoba, ale nie można o tym mówić. Padały słowa: poligon, koszary, rezerwa, podporucznik. Brzmiały obco i złowieszczo. Próbowałem sobie to jakoś wyobrazić; dopytywałem, drążyłem, ale nie potrafiłem z odpowiedzi skleić spójnego obrazka. Wiedziałem, że las, że płot, że jeżdżące czołgi, oraz, że mieszkanie z wieloma innymi takimi jak ojciec w jednym pomieszczeniu. Tego zwłaszcza pojąć nie potrafiłem. Wiedziałem, że na świecie są inne osoby, nawet podobnych rozmiarów i w ogóle, ale przecież nie takie jak ojciec, tylko właśnie zupełnie inne. Wyobrażenie grupy innych takich jak ojciec wykolejało mnie z torów zupełnie.

 

W każdym razie wyjeżdżał, nie było go, a potem wracał. Czasem wyjeżdżał ponownie, zanim wrócił na dobre (kolejne słowo: przepustka). Pytałem go, co tam robił. Odpowiadał, że nic. Trochę strzelał, ale niewiele, bo brakowało amunicji (?), chodził na grzyby, których nie brakowało i strugał dla mnie łódki z kory. Łódki z kory – dla mnie – z tym kojarzy mi się wojsko.

 

Przebiłem się przez pierwszy mur. Stawiał dość silny opór. Łatwo się zapomina, jak trudne są początki. Nie wiedziałem, jak zacząć, próbowałem z różnymi instrumentami solowymi, nie wiedziałem jaki nadać początkowi, że tak powiem ton. Ale w końcu go znalazłem. Będzie głos żeński w typie soul/blues, będzie duet sopran – tenor. Będzie kontrabas i fortepian. No i będą smyczki.

 

POSŁUCHAJ