Wygląda, jakby Słońce nadal kręciło się wokół Ziemi, a w każdym razie co rano wschodziło a co wieczór gdzieś znikało, a po drodze świeciło i grzało. Nie wygląda na to zupełnie, żeby miało być odwrotnie, żeby cokolwiek mogło ruszyć Ziemię z miejsca, ani zagrozić słonecznej mocy. No i dobrze. No i pięknie. A czy prawda kogokolwiek wyzwoli – trochę wątpię. Choć nie całkiem, prawdę mówiąc.

 

Natomiast co teraz. Po pierwsze, wracam do przywołanej tu kiedyś wizji wielkiej, pustej i połyskliwej przestrzeni ubranej w coś na kształt fortepianowego koncertu. Trochę mi ta wizja uleciała i mam też trochę innych pomysłów. Jeden bardzo stary, prawie tak stary, jak ja. Inne młodsze i mniej skrystalizowane. 

 

A po drugie, zabieram się za coś, czego jeszcze nie obejmuję myślą całkowicie. Na co się zanosiło, od dawna, kto wie, może od samego początku. Do czego się, właściwie, niechcący, przygotowywałem i przygotowałem, chociaż do niedawna nie przyszłoby mi do głowy, że miałoby z tego być coś więcej. Jeszcze (znowu) muszą się różne siły i moce domówić i zgodzić. Jeszcze może nic z tego nie będzie. Ale raczej będzie.

 

Nie jest już wcześnie. Ale nie jest też jeszcze późno. Jest południe. Solstizio d’estate.