Symbioza
Kiedy miałem lat mniej więcej czternaście, mieszkał z nami pies. Przyplątał się któregoś dnia na ulicy. Ściślej, wskoczył do naszego samochodu (Fiat 125p), kiedy gdzieś wyjeżdżaliśmy i bardzo nie chciał wyjść, a ostatecznie wygoniony usiadł na chodniku i czekał w pustym miejscu po samochodzie przez wiele godzin. Kiedy wróciliśmy spokojnie wstał i udał się za nami do klatki schodowej, po czym usiadł pod drzwiami i siedział całą noc. No więc został. Był niedużym, ale silnie umięśnionym rudawym mieszańcem o wyraźnych cechach bullmastifa. Miał charakter niełatwy. Był pragmatykiem, z pewnym trudem powściągającym dość gwałtowną naturę. Szanował wyłącznie mojego Ojca, okazując mu względną uległość. Pozostałych ledwie tolerował, pod nieobecność Ojca zachowując obojętność, czasem ulegając jednak zniecierpliwieniu. Powarkiwał wtedy cicho i obnażał zęby. Jeśli nie reagowało się w porę, wściekle gryzł. A reagować należało prędkim wycofaniem się albo natychmiastowym pokazem siły. Mocnym chwytem za kark, na przykład. Wtedy uspokajał się i widać w nim było wręcz rodzaj ulgi. Jakby był wdzięczny za wyrwanie go z transu. Kilka razy zdarzyło mi się nie zdążyć z reakcją i mam do dziś blizny. Lubił za to zabawę w rodzaju zapasów. Kiedy tarmosiło się go za głowę na wszystkie strony i czasem przygniatało do ziemi, a czasem pozwalało przygniatać siebie, warczał, ale przyjaźnie. Może nawet radośnie. Nazwany został Hałasem. Słysząc muzykę wył przeciągle. Któregoś dnia, po około dwóch latach, zniknął.
Wybitny obraz psiego życia w mieście: Stray (Stambuł bez smyczy). Trudno pojąć (mi w każdym razie) jak udało się zarejestrować kamerą te wszystkie ujęcia. Ale jest to dużo więcej niż pokaz maestrii operatorskiej. Jest tu rodzaj nieoczywistej historii złożonej z wielu mniejszych, równoległych. Właściwie z bardzo wielu. A może i dowolnie wielu. Niektórych można się domyśleć a w całości dla każdego może to być pewnie układanka nieco inna. Obiektyw patrzy intensywnie w psi pysk i pozwala dostrzec w nim różne rzeczy. Domniemywać. Na tym domniemaniu, a częściowo z pewnością nieporozumieniu opiera się cała ta międzygatunkowa symbioza.
Meddah snuje dalej opowieść. Zbliża się trzon historii – spotkanie Şeküre i Kary.
Szczekanie jest dalekim, nieco groteskowym echem wycia.