6. Symbol
Radość pojawia się na tle wybrzmiewającego jeszcze „potężnego” akordu o podstawie f jako szybko powtarzany w rytmie „trójkowym”, stopniowo wyłaniający się Fis-dur w wysokim rejestrze. A potem szybko przechodzi w mini-arię, trochę w charakterze dziecięcej piosenki-wyliczanki. W swoich harwardzkich wykładach o znaczeniu muzyki Leonard Bernstein poświęcił ciekawy wywód dziecięcym piosenkom w różnych kulturach. Jak twierdzi, mają stałe, wspólne elementy w postaci szybkiego, powtarzalnego ruchu wahadłowego tercji małej lub sekundy wielkiej w melodii oraz unikania prymy w harmonii. Na przykład:
Tu będzie trochę podobnie, ze zwrotem harmonicznym, który sobie pożyczam, nie wiem od kogo, na pewno jakiegoś romantyka. Może Schuberta. Ten zwrot powróci, przerodzi się w progresję i dojrzeje. Ale to dużo później, na razie jest „prosty i naiwny”:
POSŁUCHAJ
Być może najbardziej problematycznym zjawiskiem w dzisiejszej muzyce nie-popularnej (z braku jakiegokolwiek satysfakcjonującego zbiorczego określenia w tej materii) jest rytm. Długo w historii pozostawał w ścisłym związku z melodią i harmonią, z których naturalnie wynikał. Aż do (wiem, w niemałym uproszczeniu) przełomu XIX i XX wieku, kiedy klocki się rozsypały. Ich los przypieczętowały dwie wielkie wojny, w efekcie których (znów w uproszczeniu) skompromitowała się kultura kręgu niemieckojęzycznego. Jej wątki i tropy, jej symbolika podjęta np. przez Wagnera zaczęły być podejrzane i niebezpieczne. Chciano się od tej przeszłości odciąć i zacząć od nowa mocą świadomego postanowienia. Na gruncie muzyki przyniosło to bardzo ciekawe rezultaty. Z jednej strony mnóstwo bardziej i mniej udanych propozycji całkowicie nowych sposobów myślenia o muzyce, generowania materiału, kształtowania formy i kultywowania modeli jej społecznego funkcjonowania. A z drugiej równie wiele mniej i bardziej zakamuflowanych, nierzadko desperackich prób ocalenia tego, co jednak w dorobku minionych wieków było wartościowe. W niemałej mierze dotyczy to rytmu. Symbolika regularności, powtarzalności, kolejnych nawrotów jest niezwykle silna. Ale odejście od melodycznej okresowości i harmonicznej funkcyjności w pewnym sensie tę symbolikę wykorzenia. Ani odwołania do ścisłych wyliczeń, ani ucieczka w prostą repetycję nie dają pełnej satysfakcji. W każdym razie mnie dają ją rzadko. Potrzeba mi czegoś więcej niż procedury. Czegoś głębszego niż koncepcja. Ucieleśnionego mechanizmu wyobraźni. Tęsknię za symbolem.
Większość czasu w tym tygodniu zajęło mi znalezienie odpowiedniego rytmu w tekście. Pogodzenie go z tym co nieodparcie brzmiało mi tu muzycznie. Właściwie zmuszenie tekstu do współpracy. Zdecydowałem się na małe zmiany, skrócenie fraz i zwiększenie tempa. Bardzo potrzebowałem tu chwilowej regularności. Wręcz niemal rymów. Tekst wyglądał tak:
Kiedy w końcu ujrzałam,
jak zza linii horyzontu wyłaniają się topy masztów,
wtedy zbiegałam pierwsza do miasta, do portu,
wykrzykując, że oto widać już statek,
niedługo będą, wiatr im sprzyja,
znający skały, mielizny i rytm pływów piloci
już wsiadali na swoje szybkie łodzie,
stawiali trójkątne żagle i zaczynali swój wyścig,
którego zwycięzca otrzyma zapłatę
za wprowadzenie statku do portu.
A potem czekałam na nabrzeżu,
wyglądałam, czy bardzo się zmienił,
kiedy zobaczę jego twarz
i wtedy zszedł bosman
i zanim jeszcze powiedział, dając mi pieniądze, już wiedziałam.
Powiedział: nie czekaj, oddaliśmy jego ciało morzu,
gdy opływaliśmy Horn.
Odpadł od rei, spadł na pokład, nie cierpiał.
I tylko po to czekałam?
Co mam powiedzieć dzieciom?
A teraz wygląda tak:
A kiedy w końcu ujrzałam
jak zza horyzontu wyłania się żagiel
Wtedy zbiegałam najszybciej do miasta
i pierwsza do portu, nad wodę.
Krzyczałam, że oto już widać ich statek,
że niedługo będą, wiatr sprzyja.
Że tyle czekałam, lecz teraz nareszcie
Już wrócił, zostanie na dłużej.
I wtedy znający mielizny i pływy
Piloci wsiadali na swe szybkie łodzie
Stawiali na maszty trójkątne żagielki
I tak rozpoczynał się wyścig
Kto pierwszy z nich dotrze, otrzyma zapłatę
Wprowadzi bezpiecznie mijając przeszkody
mielizny i skały i wiry i wraki
ich statek nareszcie do portu
A potem czekałam na nabrzeżu,
wyglądałam, czy bardzo się zmienił,
kiedy zobaczę jego twarz
czy weźmie mnie w swoje ramiona.
I wtedy zszedł bosman
i zanim jeszcze się odezwał, już wiedziałam.
Powiedział: nie czekaj, oddaliśmy jego ciało morzu,
Odpadł od rei, spadł na pokład, nie cierpiał.
I tylko po to czekałam?
Co mam powiedzieć dzieciom?
Od „A potem czekałam na nabrzeżu” regularność stopniowo zanika, melodia zaczyna się rwać, rytm przestaje być regularny a prostą harmonię durową przełamują dysonanse. Jednocześnie brzmiące Fis-dur i h-moll w powolnej oscylacji są w moim odczuciu jak zimny wiatr i ciemny horyzont.
Nadciąga sztorm. Za chwilę rozpacz Kobiety przerodzi się w gniew i wściekłość.
POST SCRIPTUM – kilka godzin po opublikowaniu wpisu. Uzmysłowiłem sobie coś istotnego. Właściwie przypomniałem, bo takie przekonanie mam od dawna. Symbol, o którym mówię i który mnie pociąga, wyklucza proste analogie i wytłumaczenia. Żeby działał, konieczna jest doza tajemnicy i irracjonalności. Muzyka nie znaczy w dający się prosto zrelacjonować sposób. Nie chodzi tu o zrozumienie, tylko raczej niejasne i niejednoznaczne, lecz dojmujące przeczucie. Więc właściwie cofam to, co powyżej. Dystansuję się od samego siebie. Ten Fis-dur to nie jest radość. Równie dobrze to jest od samego początku rozpacz w przebraniu. Nie dziecięcy entuzjazm, tylko zakrzykiwanie złego przeczucia. Nie mam pojęcia co to jest. Wiem, że ten fragment tekstu tak musi brzmieć, i tyle. Dobranoc.