Drogi
Błądzę, póki co. Między jakimiś wysokimi, rozmytymi plamami a bardzo prostym, prymitywnym wręcz przebiegiem gamowym. Błądzę i nie wiem w którą stronę pójść najpierw, ani na jak długo, ani czy coś tu do czegoś prowadzi, czy szukać czegoś jeszcze i tak dalej. Mogłoby takie błądzenie być przyjemne, wydaje się, ale jakoś nie jest. Dręczy.
Przypomniał mi się bardzo wyraźnie moment pierwszego wzięcia do ręki gitary. Lat musiałem mieć około dwunastu, musiał to być jakiś nudny weekend. Trącałem długo puste struny, w kółko od najniższej do najwyższej. Nie doznałem żadnych mistycznych wglądów, ale coś do mnie w tym dziwnym, niedookreślonym sześciodźwięku przemówiło. Brzmiał trochę surowo i niepokojąco, a trochę podniośle. Kiedy przykładałem czoło do pudła brzmiał doniośle i wzbudzał drażniąco-kojące drgania czaszki.
Potem namówiłem ojca (z trudem) do nauczenia mnie czegoś więcej – akordów do piosenki „Pieski małe dwa”. Grałem je bez końca. Ojciec był przekonany, że materiał ten zniechęci mnie do dalszych prób i do muzyki w ogóle. Pomylił się.