Wyznam Ci coś, Narodzie. Słyszę głosy. Czasem osobne, czasem tłumne, czasem coś mówią, kiedy indziej śpiewają. Bywa, że się śmieją, albo że płaczą, albo krzyczą bezładnie lub też rytmicznie. Czasem szepcą. Rzadko milczą.

 

Słuchając trzeźwo traktuję je jako resztki tego wszystkiego, co dotąd usłyszałem. Pamięć operacyjno-ogniskową mam mizerną. Ale pamięć tła mam jak studnia, do której co raz wpadnie, to odbija się w niej echem bez końca.

 

Ale, przyznam Ci się, że w momentach pewnej egzaltacji, na którą czasem sobie pozwalam, myślę, że to jednak duchy. Że to nie studnia, tylko tunel dokądś, a głosy dobiegają z drugiego końca. 

 

No i co mi po trzeźwości?