Jeśli nie wiesz, co zrobić, zastosuj serię, ktoś mi kiedyś poradził. Dla niewtajemniczonych, w skrócie: seria jest wynalazkiem, który miał sto lat temu pomóc wyjść muzyce z kryzysu; zapewnić materiał na kolejne wieki rozwoju i wzrostu. A polega seria na wykorzystaniu dźwięków skali chromatycznej nie, jak wcześniej, w oparciu o tzw. ciążenia tonalne, tylko jako ciągi układane na różne zmyślne sposoby, trzymając się jednej naczelnej zasady: żeby nie powtarzać dźwięków (z czasem też innych elementów), dopóki nie pojawią się wszystkie. Koncept ten, jak na swoje niezbyt porywające założenia, zrobił zdumiewającą karierę i faktycznie ukształtował brzmienie muzyki na długie dekady. Jednych wprawiając w ekstazę, innych przyprawiając o mdłości. Rozwijał się też w różnych kierunkach, ale nie będę o tym mówił, bo to nic przesadnie ciekawego. Co do kryzysu, to wolę myśleć o tym w znaczeniu źródłowym – kryzys nie jako problem, tylko jako przełom. Oraz w gruncie rzeczy jako definicja istnienia w ogóle – nieustający moment zwrotny; stawanie się poprzez wieczną zmianę. 

 

Wracając do porady, nie jestem jej fanem. Wolę inną: jeśli nie wiesz, co zrobić, to dobrze, bo nikt nie wie, a jeśli ktoś mówi, że wie, albo że kiedyś było wiadomo, to w to nie wierz. Zrób cokolwiek i idź dalej. 

 

Natomiast w serii coś mnie jednak pociąga. Coś każe mi unikać powtórzeń (w mikrostrukturach melodycznych, bo w innych sferach bynajmniej). Jest w tym coś szlachetnego. Proszę bardzo, skonstruowałem serię (niepozbawioną pewnego porządku), i idę dalej.