Dźwięk
Po krótkiej chwili usłyszałam. Cichy dźwięk. Delikatny, nie kończący się. Raz usłyszany nie dający się odsłyszeć. Nie pochodził ze środka, nie był ze mnie. Dochodził z zewnątrz a we mnie rósł z chwili na chwilę, rozgałęział się, potężniał, wypełniał sobą pustkę.
Był brakującym elementem. Nadawał temu, co widziałam, nie tyle sens, ile życie. Ożywił moje myśli. Zatonęłam w nim, rozpuściłam się i płakałam ze wzruszenia. Łkałam nie mogąc przestać. Śmiałam się łkając. Scalałam się w całość, po czym znów rozpadałam na kawałeczki, rozpływałam.
Nie wiem, ile to trwało. Mogłoby trwać już zawsze. Początkowo zresztą czas nie istniał, rozpłynął się razem ze mną, ale wrócił i w którymś jego momencie poczułam ukłucie niepokoju, że chyba wiecznie trwać to nie może. I nie trwało. Uspokoiło się, zbladło nieco. Dźwięk powrócił do swej prostszej, jednolitszej formy. Nie zanikł jednak całkiem. Pozostał ze mną, a ja cieszyłam się, słyszałam w nim wołanie i obietnicę.