Zamknąłem tekst libretta. Nie jest to jeszcze wersja ostateczna, ale już prawie. Co miało być powiedziane, zostało powiedziane, co miało się wydarzyć, wydarzyło się albo zostało zasugerowane. Natomiast końcówka stawiała straszliwy opór. Jakbym toczył jakiś gigantyczny głaz i został mi ostatni metr, a on nie chciał ruszyć z miejsca. Jakby utkwił ów głaz w jakimś dołku, z którego nie miałem siły go wypchnąć. Rozkołysywałem go używając zrazu wymyślnych dźwigni a potem po prostu prąc nań całą swą masą a on już, już wytaczał się, ale osiadał z powrotem. No ale wytoczył się i dotoczył, gdzie miał dotoczyć.

 

Odzyskawszy dech zwątpiłem na chwilę czy głaz jest w dobrym miejscu, ale dostałem od losu niespodziankę-znak, że owszem, jest, gdzie miał być. Trafiłem mianowicie na nieznane mi wcześniej arcydzieło czeskiego kina o kocie w okularach, który ujawnia prawdę o ludziach przydając im jaskrawych kolorów, gdy mu okulary zdjąć z nosa. A w tle historia miłosna. Tego mi było trzeba, żeby się uspokoić. Dziękuję bardzo.

 

Teraz muzyka. Chociaż w niemałej mierze muzyka ułożyła się wraz z tekstem. Więc teraz partytura.