Przyśniło mi się, że spadam. Zdarzają mi się sny o spadaniu, ale ten był inny niż zwykle – nie bałem się. Stałem z kimś na parapecie okna bardzo wysokiego budynku. Ów ktoś tłumaczył mi coś; rozmawialiśmy o czymś żywo. I nagle ja, ku owego kogoś wyraźnemu zaskoczeniu, skoczyłem. Leciałem w dół bardzo szybko, ściana budynku i cała reszta rozmazała się w pionowe, kolorowe linie, ale grunt, jeśli był, to bardzo odległy i niewidoczny. Spadałem nie ku śmierci, tylko ku czemuś zupełnie nowemu. Sen urwał się w trakcie lotu.

 

Myślę nadal, co dalej. Właściwie wiem co, daleko w przód, tylko muszę zdecydować jak – w jakiej kolejności, czy na pewno wszystko. Chodzą mi też po głowie, jak zawsze w przerwach między utworami, różne śmiałe ruchy, zmiany zasad. Ale zobaczymy, zobaczymy.