W obszarach polarnych panuje cisza. Rzeczy wydają się nieruchome i wiecznotrwałe. Kontury ostre i wyraźne. Stałe. Ale takimi nie są. Wszystko trzyma się kupy tylko na mocy chwilowej, lokalnej anomalii temperaturowej. Trzyma się ledwo. Kiedy się przyjrzeć, porusza się z wolna. Przesuwa, ściera, kruszy, nadtapia i zastyga na chwilę w innych konfiguracjach. Kiedy się wsłuchać, trzeszczy. Cicho jęczy. A pod wszystkim zalega wielka, głęboka, zimna i ciemna woda, która to wszystko w końcu, za nie aż tak znów bardzo długo pochłonie.

 

Nie są to warunki, w których dobrze się żyje człowiekowi. Nie jest mu miło ani przyjemnie tak tu siedzieć. Można oszaleć, chciałoby się powiedzieć. Ale właśnie nie tak łatwo tu oszaleć. Raczej trudno nie być tu kompletnie, absolutnie trzeźwym i świadomym. Można sobie raz a dobrze i za wszystkie czasy posmakować pełni nierozproszonej świadomości, niech ją licho.