Ucieszy Cię może, Narodzie, wiadomość, że mam coraz mniej czasu na listy. Pędzę przez materię Wesela i jeszcze kawał drogi przede mną. Albo raczej chciałbym pędzić, ale brnę jak przez gęste chaszcze. Przyspieszyłbym znacząco nie oglądając się na boki, tylko brnąc i tnąc, powiedzmy szablą. Ale byłoby szkoda wielu z tych krzaków i kwiatków. Więc każdy oglądam z bliska, rozpędzając się tylko na krótkie chwile.

 

Wyspiański, jak można przeczytać tu i tam, podobno nad wszystko kochał muzykę, a zwłaszcza operę. Podobno pisał wiele swoich dramatów, a może wszystkie, w każdym razie na pewno Wesele, z ideałem opery w głowie. Bardzo jestem ciekawy, jak sobie tę operę wyobrażał. Szczególnie ponoć cenił Wagnera. A tu jest anty-Wagner. Zamroczenie tańcem i pijaństwem, zamiast szaleńczego opętania. Krótkotrwała porywczość a nie wieczne uniesienie. Żałosne karykatury w roli mitycznych bohaterów. Przyciasne buty w miejsce liebestod. Szybka, częsta, cięta puenta zamiast tektonicznej kulminacji. Subtelna, czasem trudno wyczuwalna, ale obecna czułość zamiast żarliwego patosu na pierwszym planie.

 

No cóż, wracam do roboty.