Szanowny Narodzie,

 

byłem kiedyś w obcym kraju. Ledwo wszedłszy w rejony czy pozory dorosłości, sam, całkiem długo. Nie piłem sztuki. Nie za bardzo. Raczej włóczyłem się w nadziei na różne inicjacje, ale bez środków i bez śmiałości. Zupełnie. Tęskniąc.

 

Jednego dnia, na jednym z placów centralnych mijałem stoisko malarza portretów. Zachęcał do pozowania, nieskutecznie, zbyt natarczywie. Zobaczywszy mnie zapytał, czy jestem tu na długo – po polsku. Zmartwiałem. Może zbladłem. Usiłowałem, wyobraź sobie, odpowiedzieć, nadając temu odpowiedni akcent, w lokalnym języku. Że nie rozumiem. Ryczał ze śmiechu. Szydził ze mnie, a ja uciekałem potykając się.

 

Nie będę przepraszał, bo wyrosłem z przepraszania. Ale wiedz, że mi wstyd.