Wierzysz święcie w powołanie, Narodzie. Może nie bez zwątpień i zawahań, ale wierzysz. I ja właściwie też wierzę. Bywa, że czuję się wzywany i że idę za tym i nawet idę pewnym krokiem i wydaje mi się, że wiem dokąd i mi z tym dobrze, coraz lepiej. Idę i wszystko mi sprzyja w drodze, choć niekoniecznie jest prosta, ani łatwa. Niekoniecznie mam siły, ale wiem o celu, że istnieje i że jest wart wszelkich ofiar; choćbym miał nie dojść, to należy, potykając się, doń przeć. Mimo sprzeciwów i kpin, ku późniejszej chwale.

 

Choć bywa też, że cel, jak miraż, jest nie tam i nie tym, czym się zdaje a cała przebyta droga i poniesiony trud okazują się żałosnym, krępującym nieporozumieniem. Nie tak znów rzadko. Częściej niż miałoby się gotowość przyznać, prawda?