Jak możesz się słusznie domyślać, Narodzie, nie zostało mi już wiele listów do napisania. Jeszcze tylko kilka. Ile, łatwo zgadniesz. 

 

Stoję przed kilkoma ostatnimi dylematami. Miałem po drodze różne pomysły, chwilami nawet pełne przekonanie, jak je rozstrzygnąć. Niektóre rozwiązania szalone, wiele raczej głupich. Niełatwo wyjaśnić, nawet przed sobą samym, co ostatecznie stoi za podejmowanymi decyzjami. Nie przepadam za mglistą egzaltacją w stronę, że to dzieło decyduje, albo autor zza światów. Ale trudno mi zupełnie nie wierzyć w światy równoległe i chwilowe w nie wglądy. Nie metafizyczne. Nie gwałcące żadnych praw naturalnych. Zgodne z zasadą, że co da się pomyśleć, to może się wydarzyć, a co może się wydarzyć, to się na pewno już wydarzyło, albo kiedyś wydarzy. A w pewnym sensie po prostu jest. Więc wolno i należy pomyśleć jak najwięcej, cokolwiek, choćby wszystko, ale od decyzji co pozostaje w treści dzieła uciec nie wolno. Nie da się zresztą. Te wszystkie po-modernistyczne usiłowania uwolnienia dzieła i odbiorcy od dyktatury autora wydają mi się ostatecznie głupawe. Naiwne i tchórzliwe. A ich rezultaty nudne.

 

No więc, jeszcze trochę.