Ośmielałam się. Pozwalałam sobie na coraz więcej. Coraz częściej i na coraz dłużej opuszczałam kryjówkę. Początkowo pilnowałam uważnie drogi odwrotu, ale z czasem zapominałam o tym. Obserwowałam napotkane postaci, słuchałam ich głosów. Najlepszą zabawą stało się odgadywanie, co zaraz powiedzą lub zrobią. Tworzyłam w pamięci katalogi osób i ich zachowań; ich barw. Nie mogę powiedzieć, żebym coraz lepiej rozumiała te zachowania, ani zmienność tych kolorów. Ale nauczyłam się je przewidywać i było to tym ciekawsze. Wiedziałam coraz częściej co się święci, zupełnie nie pojmując, dlaczego. Oglądałam ten dziwny spektakl i czułam się dobrze na świecie.

 

Do czasu aż któregoś razu, podczas jednego z dłuższych wypadów, ujrzałam postać inną, niż wszystkie widziane dotąd. Mniejszą. Mniej ruchliwą. Prostszą. Uderzyła mnie myśl, że bezbronną. Zatrzymałam się przy niej na dłużej. Patrzyłam, najpierw z oddalenia, czekając na jej ruchy. Zapomniałam zupełnie o ostrożności; wpatrywałam się i wyczekiwałam. Pozwoliłam sobie na więcej niż kiedykolwiek wcześniej; pozwoliłam sobie zbliżyć się do niej zajrzeć jej prosto w oczy. I wtedy stało się coś, czego tak się obawiałam i czego tak długo starałam się uniknąć za wszelką cenę: mała, bezbronna, bardziej zagadkowa niż inne osoba zauważyła mnie.