Myśl o wieczności była zimna i pusta. Bez kształtu i koloru. Martwa. W nie dającym się znieść kontraście do mojej własnej, odczuwanej intensywnie, świerzbiącej żywości. Starałam się myśleć co innego, o czym innym, o czymkolwiek, ale myśl wracała z niegasnącą mocą, pożerając wszystkie inne. 

 

Usiłowałam trwać w bezruchu. Nie czekając, bo na cóż? Być, skoro nie bezmyślnie, to przynajmniej bezczynnie. Ale szybko pojęłam, że myśl jest czynna, a w każdym razie, że w pustce i ciszy nie znać różnicy między myślą a czynnością. Musiałam działać, wprawić myśli w ruch, nadać im kierunek, masę i pęd, by myśl naczelna nie pożerała ich tak łatwo.

 

Początkowo myśli wpadały w ruch okrężny. Wydawały się zdążać dokądś, prowadzić ku nowym regionom, by po chwili wracać do swego punktu wyjścia. Wytracając z kolejnymi okrążeniami całą początkową świeżość, zawodząc nadzieje i łamiąc obietnice. Zanudzając, nie na śmierć, niestety. Potworność. Koszmar na jawie.

 

Po jakimś czasie, niekrótkim, zdołałam wydostać się z tego pola krążących myśli. Zawisłam nad nim, w sąsiednim wymiarze. Mogłam spojrzeć na te roje beznadziejnych wirów nie dając się wciągnąć przez żaden. Również i ten wymiar wirował nieznacznie, ale wolniej, szerzej. Można było o tym, prawie, zapomnieć.

 

Podjęłam obserwację. Postanowiłam stworzyć katalog poniższych wirujących myśli. Powzięłam zamiar – poznać to wszystko, poznać siebie na wskroś.