Premiera „Koncertu epizodycznego” się odbyła. Nie mógł zostać lepiej wykonany. Zabrzmiało wszystko, co zawiera partytura, a nawet chyba więcej. Bardzo dziękuję.

 

Miałem wrócić do Beethovena. Więc wracam. Parafrazując Nianię Śliwkę z „Małego Królestwa Bena i Holly”: kiedy mówiłem, że Beethoven mnie nudzi, wcale nie miałem na myśli, że mnie nudzi. Prawdę mówiąc trudno mi sobie przypomnieć, co dokładnie miałem na myśli. Wydawało się to ważne, nowe i śmiałe. Ale przestało.

 

Nie dają mi spokoju konwencje. Zdumiewa mnie jak bardzo minione epoki były związane konwencjami. Chociaż prawdopodobnie niewielu żyjącym w tych epokach wydawało się, że są czymkolwiek związani. Pewnie raczej mieli wrażenie swobodnego wstępowania w nieznane. Dla jednych uskrzydlające a innych paraliżujące. I pewnie tak samo jest z epoką aktualną.

 

Coś każe mi wracać do początku XX wieku. Jest tam ciemno i duszno. Ale mam przeczucie, że wiele te ciemności i duchota skrywają. Trzeba pozrywać zasłony i pootwierać okna.

 

A Beethoven musiał bywać upartym baranem.