Pustka
Sporo napisałem. Niemniej skreśliłem. Wyrzuciłem i zapomniałem. Ale nie jestem w punkcie zero. Jestem w punkcie minus jeden, z którego rozchodzą się inne linie. Byłem tu już. To niebezpieczne miejsce. Bagniste. Nerwowe ruchy osadzają coraz głębiej w mazi. Trzeba się stąd wydostać, ale pochopne chwytanie się przypadkowych sznurków też bywa zdradliwe.
Głowa każe mi myśleć o tym, czym był i czym dziś jest koncert. Jak ma się gitara do smyczków. Co odróżnia a co łączy tarcie smyczkiem od trącenia struny palcem. Że włosie smyczka to przecież ta sama tkanka, co paznokieć u palca gitarzysty. Ale to nonsens, pozorny namysł i pseudo wysiłek; tak nie da się nic napisać. Tak da się przetracić czas we względnie dobrym samopoczuciu. Niestety, dobre samopoczucie nie jest tu żadnym drogowskazem.
Muszę zamrzeć w bezruchu i poczekać. Przeczekać panikę, przeczekać śmiertelną nudę, przeczekać wściekłość. Nie myśleć nic a nic, uważając, żeby samo w sobie nie stało się to samonapędzającym się programem działania. W końcu jakiś prąd mnie stąd wyniesie. Nawet w bagnie są jakieś prądy.