Brzydził mnie do granic. Obserwowałam co się dzieje stojąc jakby obok, sparaliżowana. Z bólem, ale nie bez pewnej ekscytacji, za którą brzydziłam się sama sobą. Nie rozumiałam czego właściwie chce ode mnie. I byłam tego ciekawa, choć sama pragnęłam tylko stąd zniknąć. Zmienić się w coś jeszcze innego. Zacząć wszystko od nowa, jakby tego tu nie było.

 

Nie chciał wiele. I prędko sam zniknął. Przepadł. Przez chwilę zastanawiałam się, czy to nie ja go unicestwiłam, moja pamięć o tych wydarzeniach była za mglista. Ale nic na to nie wskazywało. Nikt się nie dziwił, nikt nie podnosił alarmu, wszystko toczyło się swoim torem. 

 

Wróciłam do siebie. Patrzyłam na świat znów oczami chłopca. Był wrogi. A ja zupełnie sama.