Miałem być dziewczynką. Słodką istotką o długich blond lokach i dużych niebieskich oczach. Julią. Mądrą, wrażliwą i grzeczną. Niewinną. I powiedzmy, że byłem. Byłam. Choć nie tak słodką ani niewinną.

 

Urodziłam się zimowego popołudnia, już po zmroku. Zanim ktokolwiek zdążył dobrze mi się przyjrzeć, sama zobaczyłam swoje odbicie w jakiejś szybie czy szklance i przeraziłam się. W pierwszej chwili chciałam wołać o pomoc, wołać mamę długo i głośno, żeby zaraz przybiegła, ale szybko dotarło do mnie, że nikt nie uratuje mnie przed samą sobą, że zobaczywszy mnie, na pewno zabiją. Ukryłam się więc. Schowałam się tak, żeby móc wszystko widzieć i słyszeć, ale żeby nikt nie usłyszał, ani nie zobaczył mnie. A gdyby zdołał, to żeby móc udawać martwą, albo że mnie tu nigdy nie było.