Wir
Dochodzę do siebie. Z pewnym trudem, bo wir był tym razem wyjątkowo duży i silny. Czy może była to wirówka. Wysokoobrotowa. Taka, co wytrąca z substancji cząstki o różnych masach i gęstościach. Pozwala wyodrębnić elementy składowe i przyjrzeć im się z osobna.
W każdym razie skończyłem. Nadal nie mogę opowiedzieć o utworze wiele więcej, poza tym, że jest to opera na głos solo, mały chór i niedużą orkiestrę. Do tego najpewniej kilkoro tancerzy. Że opowiada historię dwudziestowieczną i stamtąd też czerpie pewne inspiracje muzyczne. Oraz że wszystko dobrze się skończyło, ale jest to marnym pocieszeniem. Premiera planowana jest na połowę bieżącego roku.
A kiedy już do siebie dojdę, czyli chyba jutro, zabieram się za rzecz kolejną. Tym razem dużo mniejszą, o charakterze dydaktyczno-użytkowym. Ciekawe wyzwanie. Jedno z takich, o których dużo się myśli, aż w końcu świat stwarza okoliczności do podjęcia go. Podejmuję więc śmiało. Więcej za tydzień.